HOME 1    polska    HOME 2


Powrót do domu (krótka historia)

Brigitte Neumann

Karl Hackett odsunął na bok kołdrę. Jego piżama leżała na całym ciele. To była kolejna z tych bezsennych nocy, podczas których dręczył się godzinę po godzinie, aż do rana.

Wsłuchiwał się w ciszę. Alarm głośno tykał. Na piętrze nad nim skrzypiała podłoga. Pośpiesznie spuszczono wodę w toalecie. Woda bulgotała. Znów zrobiło się cicho. Odwrócił się na lewą stronę. Jego serce biło, prawie zgodnie z zegarem. Odwrócił się w prawo. Serce biło coraz ciszej, ale ciemne myśli nadal nie dawały o sobie zapomnieć.

Na dworze zrobiło się jaśniej. Ruch uliczny był coraz większy. Karl wstał, spojrzał stopą na sosny przed swoim łóżkiem i poczuł, jak ciężka bezsenność spoczywa we wszystkich kończynach. Zmęczenie wyskoczyło mu z oczu, gdy przed lustrem spienił twarz miękkim pędzlem do golenia z włosia borsuka.
Zadzwonił telefon. Uruchomiła się automatyczna sekretarka. Potem z głośnika rozległ się głos kolegi.

"Karl? Tu John. Jesteś znowu w domu? To proszę, skontaktuj się z nami". Karl wzruszył ramionami. John i on, obaj byli grafikami i odpowiednimi partnerami. Ich mała agencja rozkwitała, wkrótce musieliby zatrudnić nowych pracowników. Ale nie chciał rozmawiać o interesach przed pierwszą herbatą. I tak wkrótce mieli się spotkać w biurze.

Zalał wrzątkiem liście herbaty w małym srebrnym dzbanku i nastawił radio. Właśnie zaczęły się wczesne wiadomości. "...ogień wybuchu zniszczył dwa pełne wagony nocnego pociągu. Nieznana jeszcze liczba pasażerów spłonęła nie do poznania. Stacja Paddington jest zamknięta do odwołania".

Karl słuchał. Dziennikarz odniósł się do specjalnego programu po zakończeniu audycji i przeszedł do następnego tematu. Wyniki sondaży Partii Pracy znów spadły. Premier Brown wykluczył jednak nowe wybory. W Kabulu kolejny zamachowiec samobójca wysadził w powietrze autobus. Karl stanął przed urządzeniem. Nie mógł się doczekać, aż prognoza pogody zakończy wiadomości, i dowiedział się więcej o wypadku kolejowym w Paddington. Wtedy potwierdziło się, że jest to nocny pociąg, w którym by siedział, gdyby nie ostatnie spotkanie wczoraj po południu. W jego zmęczonej głowie wirowały myśli. Nie za późno. Znowu udało się uciec.

W jego uszach rozległ się przeraźliwy dzwonek telefonu. Znowu John. "Karl, zadzwoń. Pociąg, ten pociąg nieszczęścia... Nie jesteś..." W tym miejscu Jan przerwał.

Klepsydra zdążyła już przejechać. Ręce Karla drżały, gdy wyjmował z garnka siatkę dla nastolatków. Jak zawsze pamiętał o słowach swojej matki. "Usiądź. Herbata jest gotowa" - powiedziała, gdy wrócił do domu. Ten srebrny dzbanek był jedyną rzeczą, jaka mu po niej została. Przysłała mu je siostra. Na zwykłej białej kartce równym, stromym pismem, które miała również matka, napisano: "Dzbanek po matce". "Dostaniesz je. Takie było jej życzenie". To wszystko.

Nalał herbaty, chwycił cienki kubek obiema rękami i podniósł go do ust. Herbata smakowała tak gorzko, jak myśl o jej śmierci. Gdyby był w tym pociągu, być może już by nie żył.

Telefon zadzwonił ponownie. Rozmówca rozłączył się, nie zostawiając wiadomości. Na wyświetlaczu Karl zobaczył, że John znów próbował się z nim skontaktować. Podniósł słuchawkę i chciał oddzwonić, wybrał trzy pierwsze cyfry, ponownie się rozłączył, usiadł, oddychając do filiżanki i pogłaskał się po ogolonej brodzie.

Za trzy dni miał mieć ogoloną brodę. Za trzy dni będzie ponad trzysta kilometrów od Londynu na rowerze. Szacował, że w ciągu trzech dni trzy razy będzie musiał wracać do domu. "Do domu", czyli na wyspę Skye, największą z Hebrydów Wewnętrznych, położoną wysoko na zachodzie Szkocji.

Karl podszedł do biurka. W tylnym rogu szuflady znalazł klucz do drzwi wejściowych. Matka chciała, żeby go zatrzymał. "Żebyś zawsze mógł wrócić do domu" - powiedziała.

"Za późno!". Karl nie mógł przełknąć więcej, guz był tak gęsty w jego gardle. "Zawsze możesz wrócić do domu" - znów usłyszał w sobie głos matki. Nigdy nie miał czasu. Struktura firmy, wiele zamówień, sukcesy i presja, aby je powiększać, wszystko było ważniejsze. Nawet wtedy, gdy stał przy jej grobie. Pojechał z powrotem do Londynu, aby zdążyć na czas do następnego klienta.

"Karl, nie rób się sentymentalny" - powiedział mu rozsądek. "Zadzwoń w końcu do Johna. W przeciwnym razie zgłosi twoje zaginięcie w katastrofie kolejowej".

"Nie dzwoń" - powiedział inny głos. "Chodźmy. Ruszaj w drogę do domu".
Oba głosy nie kłóciły się długo. Karl spakował najpotrzebniejsze rzeczy do swoich dwóch toreb rowerowych, w ostatniej chwili pomyślał o włożeniu zestawu przeciwdeszczowego i naprawczego, zamknął drzwi mieszkania i pojechał na rowerze. Jakby w pośpiechu wyjechał z Londynu, jechał i jechał bez przerwy aż do późnego popołudnia, zjadł kilka suchych podpłomyków, popił wodą, jechał dalej, zawsze dalej, przenocował w szopie na zewnątrz, następnego ranka znów pojechał rowerem do pierwszej budki telefonicznej.

"Halo, czy to policja? Tu Mark Miller, przyjaciel Karla Hacketta. Czy jest on jedną z ofiar wczorajszej katastrofy kolejowej? ...Tak, poczekam, aż przewinie pan swoją listę...". Policjant potwierdził, że Karl Hackett był jednym z ostatnich na liście osób zaginionych.

Ponownie usiadł na rowerze. Kopanie, kopanie, kopanie, prawa noga w dół, lewa noga w dół, prawa noga w dół... Nie zwracał uwagi ani na krajobraz, ani na łagodną jesienną pogodę. Siła napędowa nakładała się na wszystkie myśli, aby dojechać do celu. Zapomniał o Janie i klientach. Nie przyszło mu też do głowy, że ktokolwiek mógłby go rozpoznać. Jechał dalej i dalej, aż zapadł zmrok i spędził noc w dzielnicy bed-and-breakfast. Kolejne trzy dni były podobne. Każdego ranka, pod innym nazwiskiem, przekonywał się, że jest na liście osób zaginionych. Przez resztę dnia pedałował aż do zmroku, który pożerał ścieżki.

Piątego dnia rano zaczął padać lekki deszcz, który w porannym biegu nasilił się do gwałtownych rzutów. Karla wyprzedził autobus. To, co nie udało się jeszcze deszczowi, udało się fontannie z pluskiem wody. W butach woda przemówiła, przemoczone spodnie przeciwdeszczowe zmiękły, dżinsy pod spodem przykleiły się do nóg. Jak lodowaty płaszcz, ubranie przylegało do górnej części ciała, deszcz kapał z włosów na twarz i szyję, przez okulary widział tylko ociekające krajobrazy.

Pojechał do następnej wioski, zaparkował rower pod zadaszeniem małej restauracji, strząsnął grube krople z włosów i ubrania, oczyścił okulary i nos. Zanim wszedł do środka, obrał się z odzieży przeciwdeszczowej. Przeszedł go dreszcz.

Restauracja była pełna do ostatniego stolika. Stęchłe, duszne powietrze falowało w jego stronę, przeplatane szemrzącymi głosami. Gospodarz wpadł na starszego mężczyznę siedzącego samotnie przy stoliku w okiennej wnęce. Jego szklanka z herbatą była już pusta. Przed sobą miał zwiniętą gazetę. Karl podszedł do stolika.

"Mogę?" Wskazał na wolne krzesło. Stary człowiek skinął głową.

"Tak. Zmokłeś?".

Staruszek pozostał na swoim miejscu. Zwinął gazetę, poczytał trochę, złożył ją z powrotem.

"Widziałem, że przyjechałeś rowerem. Czy masz daleko do domu? Pogoda się psuje. Spójrz, to tutaj".

Wyciągnął mapę pogody z gazety do Karla.

"Tak," odpowiedział Karl. Deszcz uderzał o okno. Zamówił dzbanek herbaty i porcję jajek z szynką na grzance.

"Jedzenie jest tu dobre." Stary człowiek znów poczuł, że wchodzi do środka. "Przychodzę tu codziennie. Wiesz, kiedy mieszkasz tak samotnie, bądź z ludźmi".

Karl spróbował zdobyć się na przyjazny uśmiech.

"Wiem, że ci przeszkadzam" - jego przeciwieństwo zdemaskowało jego myśli. "Mój syn, ma taki sam wyraz twarzy jak ty, kiedy chcę mu coś powiedzieć". Znowu starzec podniósł gazetę, zwinął ją w rulon i podniósł jak wskaźnik na potwierdzenie swoich słów i mówił dalej.

"Jestem z niego dumny. Założył firmę, nowoczesną drukarnię, pod Londynem. Trzy lata temu był tu ostatni raz,...". Stary człowiek przerwał. Jego ciemnoniebieskie oczy błyszczały. Położył zwiniętą gazetę na stole i złożył ręce. Mówił dalej. "To było wtedy, gdy zmarła moja żona. Od tamtej pory jestem sam... i przychodzę tu codziennie. Ale już ci mówiłem. Tu zawsze są ludzie. I widzisz: z tego miejsca mam wszystko w zasięgu wzroku. Ale po co ja ci to mówię? Przepraszam, nie chcę cię zanudzić".

"Nie, nie zanudzasz mnie. Wszystko jest w porządku." Karl spojrzał na starego człowieka. Podniósł się.
"Muszę już iść do domu. Odbierz telefon. Może to mój syn dzwoni. Może zadzwoni dzisiaj, a ja chcę być w domu".

Karl widział, jak sięga po laskę i ciężkimi krokami zmierza do drzwi. Na zewnątrz zatrzymał się przed mokrym, załadowanym rowerem, potrząsnął głową i odjechał. Karl został z tyłu.

"To, co ten syn mógł zrobić, ja już nie mogę zrobić. Za późno to za późno". Gdyby był w tym pociągu, byłoby już za późno. Ale czy nie wszystko było za późno? Zamówił kolejną herbatę. Po raz pierwszy od czasu pospiesznej ucieczki z Londynu pomyślał o tym, co zrobił. Nie było go już w pobliżu. Był na liście osób zaginionych i był jedną z ofiar katastrofy kolejowej. Był nikim. Nikt za nim nie tęsknił. Jan, może trochę. Ale także z powodu jego pracy. Nigdy nie byli sobie bliscy w sensie ludzkim.

Serwer przyniósł herbatę. Klepsydra na tacy wciąż się kręciła. Kiedy drobny biały piasek już się przesypał, John wyjął jajko z herbatą, włożył je do podstawionego pojemnika i wypił gorący napój małymi łykami. Ciepły spłynął mu do gardła, rozgrzewając żołądek, który jeszcze przed chwilą wydawał się taki zimny.

Wyprostował się. Nie chciał się poddać. Na zewnątrz pokrywa chmur przerzedziła się. Kilka minut później znów usiadł na rowerze i ruszył w dalszą drogę. "Przyjedź pierwszy!". Ta myśl prowadziła go dalej do celu. Trzy dni później rano wsiadł na pierwszy prom płynący na wyspę Skye. Nad wyspą unosiły się gęste kłęby mgły.

Pojechał na rowerze w kierunku cmentarza. Miał słaby żołądek, gdy zamknął koło przy bramie. Po krótkich poszukiwaniach znalazł grób. Ktoś posadził mały rododendron.

"Nie wskakuj na świeże grządki". Karl zobaczył siebie i swoją siostrę bawiących się w łapanie. W nowym domu mieszkali tylko przez krótki czas. Matka wróciła z nimi do starego domu po rozstaniu z ojcem. Obiecała dzieciom, że teraz wszystko będzie lepiej. Koniec z kłótniami, koniec z wybuchowym, pijanym ojcem, wobec którego była bezbronna i zdana na łaskę. Szybko znalazła pracę. Cały dzień pracowała w przedszkolu. Czasami wracała do domu późno w nocy.

Karol musiał pójść do nowej szkoły. Pamiętał, że inni uczniowie utrudniali życie jemu, obcemu, którego nikt nie znał, dwunastolatkowi, który zostawił swoich przyjaciół.

Teraz on, dorosły syn, stał tu, przy grobie matki. Po jego policzkach popłynęły łzy. Starą samotność odczuwał tak samo jak nową. Zaczęło mu cieknąć z nosa. Szukał chusteczki do nosa, znalazł klucz do drzwi wejściowych w lewej kieszeni spodni, był roztrzęsiony i zawstydzony łzami, jak to dziecko od kluczy, które kiedyś chciało być dzielne i silne.

"Chłopiec nie płacze".

Nie mógł ich powstrzymać. Wraz z nimi wyrwało się z niego tyle gniewu. Wściekłość, na którą nigdy mu nie pozwalano, nie pozwalano. Złość, że w dzieciństwie musiał opuścić swoich przyjaciół, że czuł się nikim, że to uczucie dominowało w nim przez całe życie, że bał się nowych przyjaźni, bo znów mogły mu zostać odebrane.

"Nic, nikt, tak mnie urządziłeś" - szlochał, rzucając się w stronę wzgórza Ziemi.

"Ja cię nim uczyniłem?".

Załamał się. Zawsze tak było. Matka rzucała na niego wszystkie oskarżenia. To on czuł się winny z powodu swoich myśli i uczuć.

"Po raz kolejny masz rację" - mamrotał. "Wykończyłem się".

Zamarł. Zacisnął mocniej kurtkę na swoim smukłym ciele i spojrzał w górę. Wszędzie dookoła liczne grobowce opowiadały o przeżytych życiach. Mgła osiadła na Ziemi. Słońce szukało drogi przez chmury. Stał tu drżąc, zziębnięty, głodny, cały żywy.
Pojawiła się przed nim duża miska kaszy z gęstą śmietaną. Usiadł na twardej ławie przy starym drewnianym stole pełnym karbów i łyżką pałaszował ciepłe śniadanie. Gdy wstał, poczuł, że ma pełny żołądek. Poszedł na podwórko i pobawił się z kolegami. Jak zawsze grali w piłkę nożną i jak często zamykał uszy, gdy rodzice się kłócili. Nie patrzył na siniaki, które nosiła jego matka.

"Dlatego oderwałeś mnie od moich przyjaciół" - mówił pod kamiennym krzyżem nagrobnym. "A ja... nie wyszedłem z opresji... aż do dzisiaj... Nie opiekowałem się nim... Nikomu nie pozwoliłem... Chciałam wszystkim pokazać... Sukcesy w pracy tak, przyjaciele nie, związek nie... zawsze strach przed rozstaniami...".

"Tak, to dlatego" - zdawała się odpowiadać matka. Kiedy płacz znów nim wstrząsnął, poczuł, że trzymają się za ręce. Te łzy zmyły wściekłość i to, co dzieliło.

Karl pozostał jeszcze przez jakiś czas na ławce naprzeciwko grobu. Czuł wyczerpanie i ulgę. Jego dusza odrzuciła gruby kamień.

Następnego dnia wrócił do Londynu. Zastał swoje mieszkanie w takim stanie, w jakim je zostawił. Zgłosił się na policję. Potem zadzwonił do Johna i zaprosił go na herbatę.

Kilka miesięcy później sąd skazał go na 5 lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary. Powód, jaki podali sędziowie, był taki, że zabierał cenny czas służbom bezpieczeństwa podczas ich żmudnej pracy nad zgłoszeniem zaginięcia jego kolegi oraz swoimi częstymi telefonami. Pogodził się z wyrokiem. Nigdy nie czuł się tak wolny, jak po powrocie do domu.

Impressum      Dyskrecja      fotografie: www.pixabay.com